Lukas Poterson był
pierwszym mężczyzną, którego zabił i szczerze nie do końca
nasycił się tym, że po prostu rzucił w niego nożem. Wolałby
jakąś małą walkę, ale trudno. Jak na pierwszy raz uznał, że
było całkiem dobrze. Dwa wróble za jednym zamachem jak na
początkującego były dobrym osiągnięciem. A nawet bardzo dobrym,
gdyż Mrs. zdecydowała się przenieść go do rangi średniej.
Wracając do kryjówki zauważył w jednym z aut śpiącego Stylesa i
aż go kusiło, żeby zafundować mu kulkę w głowę. Przypuszczał,
że pewnie wyleciałaby z drugiej strony i wbiła się w siedzenie,
gdyż tacy jak on nie mają mózgu. Lecz to nie sprawiłoby mu takiej
satysfakcji jakiej chciał. Jeszcze nie była pora by zabawić się.
Jeszcze nie. Jego plan był bardzo dobrze dopracowany. Wcześniej
sądził, że perfekcyjnie, ale po 'wpadce' z mężem Cybil uznał,
że trochę do perfekcji mu brakuje. No cóż, nikt przecież od razu
nie jest perfekcyjny, nie prawda? Nikt od razu nie umie wszystkiego.
Nikt nie rodzi się z wszystkimi zdolnościami. Może z talentami,
ale nie z umiejętnościami i perfekcją w ich wykonywaniu. Może
jednak był wyjątek; Mrs. Zadziwiająca kobieta. Bardzo mądra i z
tego co słyszał bardzo piękna. Czemu tylko z tego co słyszał?
Ponieważ prawie nikt jej nie widział. A prawie dzieli się na dwie
podgrupy: Ci, którzy zginęli spod jej ręki i Ci, którym ufa i są
najwyżsi w randze. Ci pierwsi z pewnością byli liczniejszą grupą.
Ci drudzy pewnie po czasie stawali się również tymi pierwszymi. A
on miał zamiar awansować do najwyższej rangi, a pomóc mu w tym
mógł ten idiota. Czemu takie epitety? Jego terapeutka pewnie już
dawno wypchałaby go piankami lub żelkami. Tak, miał terapeutkę.
Jego mama sądziła, że jest szalony i zwariowany. Nawet przez jakiś
czas miał zakaz oglądania horrorów. Śmieszne, lecz prawdziwe. Był
nawet okres, gdy on sam myślał, że jest z nim coś nie tak, lecz
dopiero na stronie odkrył, że to dar. To moc, którą władał. Że
w nim siedzi zwierze, które jest niebezpieczne i żadne krwi. I on
też taki był. Był właśnie tym potworem. Był człowiekiem,
którego już się bali. Był sobą, przede wszystkim. Nie musiał
nikogo udawać, nie na stronie. Nie wśród nowych 'znajomych'.
Nigdzie. W końcu mógł być sobą. Więc kim był ? Żywił się
adrenaliną. To ona go upajała, dawała mu siły. To co dusił w
sobie przez lata, wreszcie wychodziło z niego. Z srebrnym ostrzu
noża dostrzegał ogień w swych oczach. Iskierki, pobudzające
wszystko. Ale przeszłość też dawała znać, że żyje. Jeszcze
żyje. Więc kim był? Dobrem? Czy może złem? Odpowiedz na te
pytanie zapewne znajdowała się w jego duszy. Na razie nie chciał
jeszcze szukać odpowiedzi. Wtem mógłby popełnić drogocenny błąd.
Na razie był mordercą i tym chciał być. Mordercą jak z horroru.
Bezlitosnym mordercą. Śmieszne słowo. Chyba wolał bestia. Tak,
było bardziej dumne. A on miał powód do dumy, tak przynajmniej
uważał. Teraz szykował się na opiekunkę dziecka. To był jego
plan. Później ciało miał podrzucić Jessice, przyjaciółce
Harrego. I tak dalej i tak dalej. Aż łańcuszek dotrze do niego i
to będzie koniec. Jednak czy chciał to kończyć? Nie jeszcze nie
teraz. Teraz chciał dalej upajać się. Dowiedział się, że
opiekunka mieszka niedaleko Petersonów. Gloria Vinks, niewiele
starsza od jego siostry. Miały nawet ten sam kolor włosów. Oprócz
pilnowania dziecka pary, opiekowała się również drugim kawałek
dalej. Z tego co się dowiedział to dzisiaj miała tam być i wracać
do domu po 22. Idealna pora na morderstwo. Zostało mu jeszcze kilka
godzin, więc postanowił dopracować swój plan. Kolejna para oczu
do jego kolekcji. Można by rzec, że zaczął je kolekcjonować.
Stały na jego biurku w słoikach z podpisem do kogo należały.
Różniły się od siebie. Nie tylko kolorem. Doszedł również do
wniosku, że powinien zmienić taktykę. Przecież piękny uśmiech
na szyi rozciągający się od lewej do prawej strony zaczynały być
nieco nudne i monotonne. A on tego nie chciał. Chciał adrenaliny i
strachu w oczach ludzi. Chciał być znanym. A nie, przecież Lukas
zginął od rzutu nożem w plecy. Może by wbijać go w serca ofiar?
Jedno wiedział, wolał zabijać własnoręcznie. To dawało więcej
adrenaliny. To bardziej go nasycało. Strach w oczach ofiar był
bezcenny. Gdy krzyczały, błagały o litość, próbowały walczyć.
Piękne. Ta chęć przeżycia, wyrwania się. Niesamowita i nie
możliwa. Nie w jego przypadku. Żadna z jego ofiar nie mogła
przeżyć. Żadna. Jeszcze trochę poczeka aż zabierze się za
Stylesa. Jednak czy nie zrobił tego mordując Lilian? Chciał walki,
a z nim będzie ją miał.
Nim się obejrzał na jego
rozmyślaniach minął prawie cały czas, który posiadał.
-Kurwa -wziął gotową
karteczkę, rękawiczki i broń
Wyszedł z domu i by nie
budzić podejrzeć udawał, że wyszedł pobiegać. Przecież to nie
zbrodnia, nie prawda? Bieganie jest dozwolone. A to tylko przykrywka
dla jego prawdziwych zamiarów. Ale to wiedział tylko on i tak
zostanie. Biegł równym tempem w kierunku domu pracodawców Glorii.
Ulice były prawie puste, w większości domów światła były
zgaszone. Nie długo sylwester. Co on gadał, jutro sylwester. A
gdyby tak wystrzelić ofiarę z fajerwerkiem? Ciekawa myśl. Miał
jeszcze kilka godzin an jej rozważenie. Choć mogło to być zbyt
ryzykowne. Lecz z drugiej strony; kto nie ryzykuje ten nie wygrywa.
Schował się w krzakach i obserwował. Jak orzeł swą ofiarę.
Czekał. Był cierpliwy. Nie musiał długo wyczekiwać, nie długo
później ofiara wyszła z domu. Szła po ciemnej ulicy nie świadoma,
że jest obiektem obserwacji i za chwilę zostanie zaatakowana.
Poszedł za nią, cicho. A ona nadal niczego nie świadoma ubrała
słuchawki. Przyspieszył i po chwili był krok za nią. Kiedy się
zorientowała, co on mówi, kiedy poczuła ostrze noża na szyi nawet
nie pisła. Jakby nie bała się i czekała na to... Teraz zostało
mu tylko przeniesienie jej pod dom kolejnej ofiary.........
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz